Bolesław Wieniawa – Długoszowski

W historię II Rzeczypospolitej wpisane są życiorysy wielu osób związanych z Legionami Polskimi. Byli to ludzie, którzy od powstania styczniowego jako pierwsi  zbrojnie poparli sprawę polską. Po II wojnie światowej, w Polsce Ludowej, nie szanowano ich dokonań obarczając ich zarzutem „faszyzacji kraju”. Choć trudno przemilczeć negatywną stronę sposobu prowadzenia polityki przez obóz Józefa Piłsudskiego (jak na przykład prześladowania przeciwników politycznych, więzienie ich w Berezie Kartuskiej), to należy także uznać to, co dobrego zrobili dla kraju. Dyskutować można (a nawet należy) nad nieetycznymi, czy wręcz przestępczymi sposobami ich działania, lecz jedno jest pewne – byli to ludzie skłonni do poświęceń i także poświęceń wymagający od innych, wojskowi przywykli do wydawania rozkazów podwładnym i bezdyskusyjnie wykonujący rozkazy zwierzchników, a ponad wszystko patrioci, którzy spełnili sen swoich przodków o niepodległej Polsce. Nazwiska takie jak Piłsudski, Składkowski, Skotnicki, Arciszewski, Dreszer to tylko nieliczne wyjątki z listy Legionistów, którzy służyli krajowi tak w czasach wojny, jak i pokoju. Wśród nich znalazła się również postać, która nierozerwalnie kojarzy się z kawalerią, żołnierz i oficer Legionów, adiutant i przyjaciel Józefa Piłsudskiego, dowódca 1. Pułku Szwoleżerów, brygady, a w końcu dywizji kawalerii, dyplomata oraz kandydat na urząd prezydenta na uchodźstwie – Bolesław Wieniawa – Długoszowski.

Urodził się on 22 lipca 1881 r. w okolicach Stanisławowa, a wychował w majątku Bobowa nieopodal Nowego Sącza. Był senem Józefy i Bolesława. Rodzina Długoszowskich od pokoleń była zaangażowana w działalność niepodległościową – pradziad walczył u boku Napoleona, jego przodkowie brali udział w powstaniach – listopadowym i styczniowym.

W 1906 roku Długoszowski ukończył studia medyczne we Lwowie i zajął się okulistką, nie na długo jednak. W okresie studiów utrzymywał kontakty towarzyskie z wieloma wybitnymi przedstawicielami kultury polskiej przełomu wieków XIX i XX, co miało niewątpliwy wpływ na to, iż wkrótce po ślubie ze śpiewaczką operową Stefanią Calvas wyjechał wraz z nią do Paryża. Poświęcił się tam studiom malarskim i literackim.

Dnia 21 lutego 1914 r. nastąpił moment przełomowy w jego życiu, w dniu tym zetknął się po raz pierwszy z Józefem Piłsudskim. Przyszły Wódz Naczelny przebywał wówczas w Paryżu celem wygłoszenia odczytów propagujących utworzenie polskich sił zbrojnych, które w nadchodzącym konflikcie światowym miały pomóc Polsce odzyskać niepodległość. Pod wpływem idei Piłsudskiego Wieniawa porzucił pracę artystyczną i wstąpił do paryskiego oddziału Strzelca. W liście do brata napisał: „czuję się żołnierzem – znalazłem wodza”. Tak rozpoczął się jego związek z późniejszym obozem Legionowym. Jako działacz emigracyjny uczestniczył także w założeniu Koła Nauki Wojskowej.Udział w wykładach teorii wojskowej oraz w ćwiczeniach, prowadzonych póki co za pomocą kijów na sznurkach, pochłonął go odtąd bez reszty, szybko ukończył kurs podoficerski i uzyskał stopień sekcyjnego. Prócz tego zajmował się organizacją i czynnie uczestniczył w pracach Towarzystwa Polsko – Tureckiego Badań Nauki i Literatury, które w zamyśle Piłsudskiego miało dać podstawy do pozyskania Turcji jako sojusznika sprawy polskiej.

Zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda i wypowiedzenie przez Austro – Węgry wojny Serbii wywołało lawinę wypadków, które w krótkim czasie doprowadziły do wojny światowej. Jej wybuch zastał Wieniawę na kursie oficerskim w Galicji.

Już 2 sierpnia Piłsudski uzyskał zgodę władz austriackich na mobilizację Strzelca. Kurs oficerski podzielony został wówczas na dwie kompanie. Pierwsza składała się z miejscowych obywateli Galicji, druga zaś ze strzelców przybyłych spoza granic zaboru austriackiego. Do tej ostatniej, dowodzonej przez Władysława Belinę – Prażmowskiego, przydzielony został Długoszowski. Pseudonim który sobie obrał i który potem jak u wielu Legionistów stał się członem jego nazwiska, brzmiał Wieniawa. Nawiązał w ten sposób do tradycji heraldycznych swego rodu.

Wkrótce do krakowskich Oleandrów, miejsca zakwaterowania kursu, przybyła półkompania Polskich Drużyn Strzeleckich. Z tak powstałego zgrupowania utworzona została 1. Kompania Kadrowa w sile 160 ludzi. Na czele nowosformowanego oddziału stanął Tadeusz Kasprzycki „Zbigniew”. Wieniawa został przydzielony do 4. plutonu dowodzonego przez Jana Kruszewskiego „Kurka”.

Trzy dni po sformowaniu, tj. 6 sierpnia, o godz. 3.30 Pierwsza Kompania Kadrowa wyruszyła do Królestwa Kongresowego z zadaniem wywołania tam powstania. Mimo niepowodzenia tego przedsięwzięcia, spowodowanego nieufnym przyjęciem kadrowiaków przez ludność kongresówki, nie zaprzestano rozwijania Legionów. Do końca sierpnia w ich szeregach znalazło się 3000 ludzi.

W tym czasie organizowana była między innymi kawaleria, biorąca swój początek od słynnej belinackiej siódemki. Broń ta ogromnie fascynowała wychowanego w tradycjach patriotycznych i szlacheckich Wieniawę, toteż 10 sierpnia wstąpił do niej i na zarekwirowanym w Włodzisławiu kasztanie, wyruszył do Chęcin na swój pierwszy patrol. Dwa dni potem, 12 sierpnia, przeszedł chrzest bojowy. Pierwszą walkę tego dnia stoczył po wkroczeniu patrolu, w którym uczestniczył do Kielc. Oddział kawalerzystów podjął wówczas działania mające na celu rozpoznanie obszarów na północ i wschód od miasta. Pod Szydłówkiem wywiązała się potyczka z patrolem nieprzyjacielskim. W jej wyniku atakujący Rosjanie zostali odparci. Wkrótce doszło do kolejnego starcia. W Domaszewiczach legioniści zaatakowali i mimo braku przewagi liczebnej, zmusili do odwrotu nieprzyjacielski pluton kawalerii, po czym napotkawszy silniejszy oddział wroga wycofali się do Kielc.

Około godz. 14.00 tego samego dnia do miasta przybył Piłsudski wraz z baonem piechoty, który rozlokował się w pobliżu dworca, mającego stanowić punkt oporu przeciw spodziewanemu atakowi. Kawalerzyści nie zatrzymali się tam jednak, strudzeni walką postanowili zjeść obiad w kieleckim Bristolu. Podczas posiłku rozpoczęło się rosyjskie natarcie na dworzec kolejowy. Do miasta wkroczyły dwa rosyjskie szwadrony wzmocnione samochodem z karabinem maszynowym. Próba zaskoczenia nie powiodła się jednak głównie w wyniku nieudolności obsługi rosyjskiego karabinu maszynowego i zdyscyplinowaniu jakim wykazali się niedoświadczeni jeszcze przecież polscy żołnierze. Nieprzyjaciel nie uzyskał powodzenia i został odparty, a oddział kawalerii wziął udział w pościgu do granic miasta. Udaremnienie próby opanowania Kielc przez zaskoczenie nie zadecydowało jednak o utrzymaniu pozycji. Dalsze działania rozpoznawcze oraz informacje dostarczone przez oddziały austriackie wymusiły opuszczenie Kielc z powodu zagrożenia jakie stanowiły dla stacjonujących tam oddziałów przeważające siły wroga.

Tak minął pierwszy dzień walk Wieniawy. W ciągu następnych tygodni brał wraz z oddziałem Beliny udział w kolejnych bojach i patrolach tzw. kampanii kieleckiej. W tym czasie, w przerwach między działaniami prowadzono także intensywne szkolenie i reorganizację kawalerii. Po osiągnięciu wystarczającego ku temu stanu liczbowego sformowano 1. Szwadron Ułanów Legionów Polskich, którego obsadę stanowiło 7 oficerów, 11 podoficerów, 75 szeregowych i 12 rekrutów. W oddziale tym Wieniawa objął stanowisko dowódcy 3. sekcji 1. plutonu dowodzonego przez Janusza Głuchowskiego. W toku dalszych działań osiągał kolejne stopnie wojskowe, 20 sierpnia 1914 r. został kapralem, a 11 października wachmistrzem co wiązało się z jednoczesnym objęciem stanowiska szefa szwadronu. Podczas jednego z wielu patroli, w których uczestniczył znalazł się w Olęborku, gdzie mieszkał Henryk Sienkiewicz. Przebieg spotkania z noblistą oraz fakt kto właściwie rozmawiał z Sienkiewiczem, Wieniawa czy Belina, wobec sprzecznych informacji trudne są dziś do ustalenia.

6 grudnia 1914 r. doszło do bitwy pod Marcinkowicami, w jej toku 1. szwadron kawalerii legionowej został najpierw odcięty od przeprawy na Dunajcu, a potem zmuszony przez nieprzyjaciela do odwrotu pod ogniem, wpław. Długoszowski zachowując opanowanie nie dopuścił do rozproszenie oddziału. Najpierw zebrał swój plutonu i skierował go w bezpieczne miejsce, sam zaś pozostał na brzegu rzeki zbierając pozostałe oddziały i organizując ich uporządkowany odwrót. Z ostrzeliwanej pozycji wycofał się z jako ostatni. Czyn ten stał się jedną z podstaw do nadania mu w 1921 r. Krzyża Orderu Virtuti Militari.

Początek nowego, 1915 roku był dla Wieniawy i pozostałych kawalerzystów czasem odpoczynku i szkolenia. Podczas odwrotu wojsk austriackich, pomiędzy 10 a 13 stycznia 1. Szwadron Ułanów LP został rozwinięty do stanu dyonu (250 ludzi), a Wieniawa uzyskał awans na podporucznika i otrzymał dowództwo 1. plutonu w 1. szwadronie 3 marca oddziały Piłsudskiego znalazły się na froncie nad Nidą, obejmując stanowiska na linii między Chojnami a Pawłowicami. W okresie tym kawaleria została skierowana do rutynowej służby okopowej. W tym okresie, w kwietniu, Wieniawa został delegowany do Radomska w celu udzielenia pomocy w organizowaniu 4. pp. i szwadronu ułanów. Szwadron ten został wkrótce powierzony jego dowództwu. Nie na długo jednak. W maju na wezwanie Piłsudskiego powrócił do macierzystego oddziału na dawne stanowisko dowódcy plutonu.

Powrót ten związany był ze zmianą sytuacji na froncie. W skutek uderzenia austriackiego Rosjanie wycofali się znad Nidy, co 11 maja zaowocowało rozpoczęciem przez Legiony działań mających na celu opanowanie opuszczonego terenu. Kawaleria od razu rozpoczęła patrolowanie przeciwległego brzegu rzeki. Nastąpił okres walk, podczas których teren przechodził z rąk do rąk, a jazda podczas walk manewrowych odgrywała ważną rolę. 26 maja linia frontu ponownie się ustabilizowała i ułani na prawie miesiąc powrócili do służby łącznikowej, wykorzystując wolny czas na szkolenie. Walki pozycyjne trwały do 22 czerwca, w dniu tym kawaleria znowu została skierowana do działań rozpoznawczych, w których uczestniczyła do 30 czerwca.

Następnie brygada w której służył Wieniawa została przerzucona na lewy brzeg Wisły, by następnie przejść ze składu 1. Armii Austo – Węgierskiej do 4. Armii prowadzącej działania w kierunku na Lublin. W jej składzie legioniści zajęli pozycje na linii rzeki Wyżyca nie biorąc początkowo udziału w poważniejszych walkach. Już jednak 12 lipca nastąpiły starcia w rejonie Urzędowa. Kawaleria służyła początkowo jako rozpoznanie, potem zaś przeszła do pościgu. Jej udział w walkach trwał do 21 lipca. W tym okresie jazda legionowa rozrosła się do pięciu szwadronów czyli osiągnęła stan pełnego pułku.

Dalsze zwycięskie walki uwieńczone zostały wkroczeniem do Lublina co nastąpiło 30 lipca. 13 sierpnia miało miejsce kolejne ważne dla losów Wieniawy wydarzenie. Na rozkaz Piłsudskiego miał tymczasowo porzucić służbę w kawalerii i towarzyszyć mu w oficjalnie zdrowotnej, a nieoficjalnie w politycznej, miesięcznej wizycie w Warszawie. Długoszowski pojechał tam w charakterze oficera ordynansowego Komendanta. W Warszawie odbyło się spotkanie przedstawicieli obozu niepodległościowego, zapadła na nim decyzja, że wobec dążeń Austriaków do ścisłego podporządkowania Legionów lub zredukowania ich liczebności, zostanie wstrzymany werbunek do Legionów przy równoczesnej rozbudowie tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej.

Po powrocie wbrew wcześniejszym planom Wieniawa nie wrócił już do oddziału. 20 września został mianowany adiutantem Piłsudskiego. Odtąd uczestniczył często w podróżach Komendanta oraz w wielu misjach kurierskich, w które był wysyłany jako członek najbardziej zaufanego grona oficerów. Między Piłsudskim i Wieniawą mimo różnicy wieku zrodziła się z czasem przyjaźń. Wyrazem tego była gościna przyszłego Marszałka w Bobowej oraz to, że gdy po przebyciu ciężkiej choroby Piłsudski postanowił powrócić na łono kościoła katolickiego, jednym ze światków (obok Sosnkowskiego) był właśnie Długoszowski.

4 lipca 1916 r. rozpoczęła się rosyjska ofensywa. Trzydniowy bój pod Kostiuchnówką był kolejnym w którym Wieniawa odznaczył się na polu walki. Wskutek ognia artyleryjskiego na pozycjach Legionów całkowicie została zniszczona łączność telefoniczna, której brak wymuszał komunikowanie się z pierwszoliniowymi oddziałami za pomocą gońców. Szczególnie trudne okazało się dotarcie do 5. pp., czego nie dokonał żaden z wysyłanych przez Piłsudskiego łączników. W takiej sytuacji zdecydował on o skierowaniu tam swojego adiutanta. Wieniawa nie tylko zdołał dostarczyć rozkazy na pierwszą linię i przynieść meldunek sytuacyjny, ale także wkrótce potem dokonał tego ponownie dostarczając, w momencie gdy Rosjanie już niemal otoczyli broniący się na tzw. Polskiej Górze 5. pp., rozkaz opuszczenia pozycji. Czyn ten stał się kolejną podstawą do nadania mu Virtuti Militari.
Tymczasem zaostrzał się konflikt Piłsudskiego z Austriakami, którzy zwlekali z powołaniem polskich władz. Zaowocowało to tym, iż w końcu lipca 1916 r. Piłsudski podał się do dymisji. Jej udzielenie i utworzenie z Legionów Polskiego Korpusu Posiłkowego, pociągnęło za sobą podania o dymisje większości żołnierzy 1. i 3. Brygady oraz 1. Dywizjonu Artylerii. Dokument o przemianowaniu Legionów na PKP nie wszedł jednak w życie, a akt 5 listopada uśmierzył konflikt. Piłsudski wydał rozkaz wycofania złożonych dymisji. Legiony przeszły wówczas do dyspozycji Niemców, którzy chcąc dysponować polską armią musieli wydać zgodę na działalność polityczną. Wkrótce jednak doszło i do konfliktu z Niemcami, próbującymi w oparciu o powołaną Tymczasową Radę Stanu zorganizować Polnische Wehrmacht. W zaistniałej sytuacji Piłsudski zakazał POW udziału w tym przedsięwzięciu i przeszedł do opozycji wobec Niemców.

Wieniawa przebywający w tym czasie na niemieckim kursie oficerów sztabowych, przerwał szkolenie i udał się do Ostrołęki by objąć funkcję dowódcy 4. szwadron w 1. pułku. Tu zastał go kryzys przysięgowy, związane z nim wystąpienie Piłsudskiego z Tymczasowej Rady Stanu i rozłam w Legionach. Zgodnie z instrukcją jaką otrzymali polscy żołnierze, zażądali oni dymisji lub przeniesienia do wojska austriackiego. Niemcy odpowiedzieli na to internowaniem. Wieniawa prawdopodobnie 16 sierpnia objął dowództwo pozostałości pułku, jednak już 19 sierpnia został zwolniony z Legionów, wcielony do armii austriackiej, zdegradowany do stopnia szeregowego i jako niepewny politycznie osadzony w więzieniu.

Po wcieleniu do wojska austriackiego został wysłany do Nowego Sącza gdzie przez pewien czas, by uniknąć służby symulował chorobę. Pozwoliło mu to pozostać w Krakowie i pracować przez jakiś czas w POW. Dopiero jesienią został skierowany do służby wojskowej, używając jednak znajomości zdołał uniknąć wysłania na front i dostać się do pracy w szpitalu w Nowym Sączu. Sam wspominał, iż nie mając dostatecznych umiejętności kierował się zasadą „przede wszystkim nie szkodzić”, a praktykę starał się ograniczyć do pomocy polskim żołnierzom w jak najdłuższym przedłużaniu kuracji. Wkrótce przeniesiono go do Cieszyna na stanowisko szefa wydziału chorób wewnętrznych. Praca tam umożliwiła mu działanie w POW, w której prawdopodobnie na początku grudnia 1917 r. został członkiem Komendy Głównej.

W marcu 1918 r. Długoszowski na rozkaz kierującego POW Rydza – Śmigłego zdezerterował z wojska austriackiego. W tym okresie znacznie wzmogła się aktywność piłsudczyków w rewolucyjnej Rosji, co związane było z możliwością utworzenia tam oddziałów polskich. Wobec sporów z Austriakami i Niemcami pojawiła się też konieczność kontaktu z Józefem Hallerem – dowódcą 2. Brygady Legionów Polskich oraz z przedstawicielami państw Ententy znajdującymi się terenie Rosji. 23 kwietnia Wieniawa dysponując fałszywymi dokumentami podróży udał się na Ukrainę, gdzie przybrał fałszywą tożsamość ukraińskiego chłopa, Edwarda Mianowskiego. Po dotarciu do Kijowa spotkał się z Bogusławem Miedzińskim, komendantem tamtejszego KN III, dla którego dostarczył rozkazy. Następnie objął funkcję szefa oddziału politycznego KN III i jako taki otrzymał zadanie nawiązania kontaktów z miejscowymi antyaustriackimi i antyniemieckimi ugrupowaniami. Przez przypadek zdołano nawiązać także kontakt z misją francuską, a za jej pośrednictwem z szefem sztabu Hallera płk. Bobickim i w końcu bezpośrednio z Hallerem. Wieniawa spotkał się z nim w Masłowie, gdzie przekazał list od kierownictwa swojej frakcji politycznej oraz zreferował sytuację polityczną w kraju. Haller podczas rozmowy przedstawił swoje plany militarne oraz zaproponował Wieniawie dowództwo pułku ułanów. Propozycji ta nie została przyjęta ze względu na inne obowiązki jakie ciążyły na Długoszowskim.

Po powrocie Wieniawy do Kijowa zaistniała trudna sytuacja wywołana niepowodzeniem w bitwie pod Kaniowem (11 maja), w wyniku której pojawił się problem ułatwienia ucieczki jeńcom polskim. Wieniawa aktywnie uczestniczył w tym przedsięwzięciu i okazał się bardzo pomocny, podobnie jak po późniejszym rozwiązaniu rozbitego i rozbrojonego korpusu Dowbora – Muśnickiego. Kolejne spotkanie z Hallerem nastąpiło 12 czerwca. Zmiana sytuacji militarnej spowodowała, iż uznał on wtedy koncepcję tworzenia POW. Podczas rozmów uzgodniono także, że Haller postara się przedostać do Francji. Następna rozmowa miała odbyć się w Moskwie, gdzie Długoszowski między innymi miał przekazać dane odnośnie ofensywy przygotowywanej na froncie włoskim. Gdy przybył tam nie zastał już jednak Hallera. Spotyka się natomiast ze Stanisławem Grabskim oraz z przedstawicielem Francuzów gen. Lavergene’m, od którego uzyskał obietnicę pomocy materialnej dla POW w postaci dostaw broni i pożyczki od państw Ententy. Następnie korzystając z francuskiego pociągu udał się w ślad za Hallerem do Murmańska. Niefortunnie pociąg zatrzymano, a jego pasażerów aresztowano. Dzięki wstawiennictwu Bronisławy Beresowej, dawnej znajomej z Paryża i swojej przyszłej żonie, sprawa Wieniawy została przekazana Komisariatowi do Spraw Polskich. Pomiędzy 20 a 25 września Długoszowski wyszedł z więzienia, z zastrzeżeniem jednak że nie wolno mu opuszczać Moskwy. Wielokrotnie uczestniczył wówczas w rozmowach, podczas których był pytany przez przedstawicieli władz bolszewickich o stosunek POW do Moskwy. Zasłaniając się brakiem pełnomocnictw do prowadzenia rozmów, uzyskał zezwolenie na powrót do Polski, gdzie miał porozumieć się z dowództwem POW i zająć się nawiązaniem kontaktów z sowietami.
Nie bez dalszych komplikacji powrócił do niepodległej już Polski, gdzie 17 listopada 1918 r. w randze rotmistrza został mianowany adiutantem osobistym Józefa Piłsudskiego, a na początku 1920 r. adiutantem generalnym. We wrześniu awansowano go na podpułkownika. Z dotychczasowym stanowiskiem rozstał się 26 listopada 1921 r., kiedy to przeniesiono go do Sztabu Generalnego, z którego ramienia wyjechał do Rumunii. Z adiutanturą Piłsudskiego nadal jednak wiązały go silne więzy. Aż do śmierci Marszałka w 1935 r. to właśnie Wieniawa przeważnie typował kandydatów na jego adiutantów. Nadal też pozostał osobą bliską Piłsudskiemu, czego wyrazem jest to, iż ten ostatni został ojcem chrzestnym narodzonej w sierpniu 1920 r. córki Wieniawy.

Tymczasem trwały walki o niepodległość, Wieniawa w zasadzie rozstał się ze służbą frontową, kilkakrotnie jednak brał udział w działaniach bojowych wchodząc w skład dowództw lub dowodząc różnymi jednostkami. Był min. szefem sztabu 1. Dywizji Kawalerii, a także współautorem koncepcji ofensywy ukraińskiej. Jego głównym zajęciem w tym okresie była jednakże dyplomacja. Wziął między innymi udział w misji do Francji mającej na celu osiągnięcie porozumienie z Komitetem Narodowym Polskim Romana Dmowskiego, nawiązanie ściślejszych kontaktów z władzami francuskimi i sprowadzenie do kraju armii Hallera. Ukoronowaniem starań polskiej dyplomacji, a więc także i starań Wieniawy była przez niego przygotowana wizyta Piłsudskiego w Paryżu, podczas której podpisano układ polityczny, ekonomiczny i wojskowy. Następnie Długoszowski skierowany został do Bukaresztu i przebywał tam jako attache wojskowy od listopada 1921 r. do listopada roku następnego. Po powrocie miał kolejno objąć dwa stanowiska w Sztabie Generalnym co nie doszło do skutku. Spowodowane to było wycofaniem się Piłsudskiego z życia politycznego i spowodowaną tym izolacją jego zwolenników.

Po nieco ponad rocznym okresie, w którym Wieniawa przebywał w „stanie nieczynnym”, został skierowany na roczny kurs oficerów sztabowych w Wyższej Szkole Wojennej. W tym celu został przydzielony najpierw do 19. pułku, skąd po niespełna dwutygodniowym pobycie, z dniem 12 sierpnia 1924 r. oddelegowany został na kurs. Ukończył szkolenie ze średnią 19, którą otrzymało jedynie 7 oficerów, zaś tylko dwaj otrzymali notę wyższą równą 19,5. Wystawiona mu opinia nie mogła więc być i nie była negatywna, ani nawet, mimo podkreślanej już izolacji piłsudczyków, neutralna. Po szkole przydzielony został do Inspektoratu Armii II na stanowisko pierwszego referenta.

Na tym stanowisku doczekał wydarzeń majowych 1926 r. Wieniawa będąc osobą bliską Piłsudskiemu należał do grona oficerskiego, które ściśle współpracowało w przygotowaniach do zamachu. Długoszowski zajmował się rozeznaniem jak dowódcy jednostek wojskowych postąpią wobec zamachu, dzięki niemu możliwe było takie zgrupowanie oddziałów w rejonie Warszawy, by znalazły się tam te które poprą Marszałka. Był też łącznikiem pomiędzy Piłsudskim, ministrem spraw wojskowych gen. Żeligowskim oraz prezydentem RP Wojciechowskim. W dniach bezpośrednio poprzedzających zamach Wieniawa wraz z Miedzińskim byli odpowiedzialni za dostarczenie rozkazów Piłsudskiego do dowódców oddziałów które w zamachu miały wziąć udział. Zajmował się także sondowaniem opinii publicznej jak i reakcji rządu na coraz bardziej napięta sytuację w stolicy. W trakcie zamachu był jedną z osób towarzyszących Piłsudskiemu na słynnym spotkaniu na moście Poniatowskiego. Po rozmowie Wieniawa pozostał na moście na polecenie Piłsudskiego, co wobec nieokreślenia roli jaką miał sprawować doprowadziło do jego aresztowania. Nie na długo jednak, jeszcze tego samego dnia 21. Pułk Piechoty opanował centrum miasta i uwolnił aresztowanych piłsudczyków. W ciągu następnych dni Długoszowski nieustannie towarzyszył Piłsudskiemu. Po powołaniu rządu Bartla wziął udział w konferencji prasowej dla zagranicznych dziennikarzy.

Dojście piłsudczyków do władzy pociągnęło za sobą awanse wielu z nich i obsadzenie kluczowych stanowisk. Mimo nalegań Wieniawa, nie akceptując zasad moralnych polityki, nie włączył się do tworzenia nowych władz. Piłsudski ponawiał jednak wysiłki, według wspomnień Józefa Becka odmowy Długoszowskiego doprowadzały do wybuchów u Marszałka: „ciskając czapką krzyczał: Nieszczęście z tym Wieniawą, mógłby być ambasadorem, mężem stanu, a on nic tylko mnie nudzi, że chce szwoleżerami dowodzić”. Nie oznacza to jednak, że Wieniawa całkowicie porzucił życie polityczne. Jako zaufany uczestniczył w zleconych mu jednorazowych zadaniach, takich jak na przykład wizyta w Watykanie w 1927 r., organizacja wejścia do sejmu oficerów w roku 1929, czy częste wizyty dyplomatyczne we Francji.

Również na płaszczyźnie wojskowej Piłsudski nie skierował Wieniawy tam gdzie sobie początkowo tego życzył. Proponował mu bowiem objęcie dowództwa brygady kawalerii, Długoszowski jednak konsekwentnie dopominał się 1. Pułku Szwoleżerów, którego dowództwo powierzono mu 29 IX 1926 r. Dowódcą był dobrym i aktywnym, dbał by pułk uczestniczył w życiu miasta, osobiście prowadził rajdy konne do Zakopanego. Reprezentował władze wojskowe podczas promocji w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Z czasem jednak otrzymał awanse które stopniowo odsuwały go od pułku. Na rozkaz Piłsudskiego został komendantem Garnizonu i Placu Miasta Stołecznego Warszawy. Następnie, po półtora roku objął dowództwo 1. Brygady Kawalerii i jednocześnie stał się pełniącym obowiązki dowódcy 2. Dywizji Kawalerii. Awans z dniem 1 stycznia 1932 r. na stopień gen. brygady wiązał się z usunięciem z kołnierza munduru proporczyka szwoleżerów i ostateczne się z nim rozstanie. Plotka głosiła, iż wówczas Wieniawa zamówił bilety wizytowe o treści: „Generał Wieniawa – Długoszowski, były pułkownik”.
Zarówno w czasie wojny jak i pokoju Wieniawa nie zrezygnował ze sztuki, choć ze względu na inne ważne zajęcia, spychał ją zdecydowanie na tor boczny traktując raczej jako rozrywkę. Uczestniczył aktywnie w życiu kulturalnym Warszawy, stanowiąc nieformalnego łącznika piłsudczyków ze środowiskiem artystycznym. Nie stronił w życiu towarzyskim od alkoholu, co było powodem częstej krytyki przede wszystkim ze strony opozycji. Do legendy przechodziły jego wybryki podczas przyjęć i jak to zwykle legendy miały w sobie często jedynie ziarno prawdy. Nie mniej trzeba uznać iż przejazd przez centrum Warszawy dorożką w czapce woźnicy, z woźnicą siedzącym z tyłu w czapce generalskiej, był przejawem iście ułańskiej, a raczej szwoleżerskiej fantazji. Piłsudski dostrzegając zagrożenie z takiego zachowania płynące zdecydował o mianowaniu Wieniawy komendantem garnizonu, wtedy jako osoba odpowiedzialna za porządek w mieście rzucił Długoszowski dotychczasowy tryb życia.

Śmierć Marszałka była dla Wieniawy niewątpliwie ciosem, czuwał przy łożu śmierci i towarzyszył dawnemu Komendantowi w chwili zgonu. Z ramienia prezydenta Mościckiego to właśnie on został osobą odpowiedzialną za przygotowanie pochówku Piłsudskiego na Wawelu. Podczas pogrzebu dowodził reprezentacjami pułków kawalerii, które wzięły udział w pochówku. Nie była to jednak jedyna śmierć która wstrząsnęła Wieniawą, wkrótce zginął w wypadku lotniczym gen. Orlicz – Dreszer i niespodziewanie zmarła siostra Wieniawy. Wszystko to powoduje ponowne nadużywanie alkoholu przez Długoszowskiego.

Po śmierci Piłsudskiego Wieniawa stopniowo odsuwany był na dalszy plan. W roku 1938 nadeszła pora rozstania z wojskiem. Podczas ostatnich godzin w mundurze dokonał przeglądu 1. pszwol., żegnając się z osobna z każdym szwadronem.

Następny okres w jego życiu to powrót do dyplomacji. Po zakończeniu kariery wojskowej został ambasadorem we Włoszech. Powierzonego zadania nie traktował z entuzjazmem, co nie znaczy że lekceważył nowe obowiązki. Na kilka dni przed objęciem urzędu otrzymał jeszcze awans na stopień generała dywizji, po czym wyjechał z Polski do której już nigdy nie miał wrócić. We Włoszech dał się poznać jako doświadczony dyplomata. Prócz szerokich stosunków na płaszczyźnie oficjalnej nawiązał tam także trwałą przyjaźń z hrabią Ciano, włoskim ministrem spraw zagranicznych i zięciem Mussoliniego. Po rozpoczęciu agresji hitlerowskiej na Polskę, ponieważ Włochy nie przystąpiły jeszcze do wojny, Wieniawa pozostał na placówce dyplomatycznej przesyłając raporty o sytuacji w Rzymie. W początkowym okresie wojny miał jeszcze nadzieję na wystąpienie okoliczności, które odwrócą niepomyślny bieg zdarzeń. Do załamania psychicznego doprowadza go dopiero potwierdzenie wiadomości o wkroczeniu na ziemie wschodnie Rzeczypospolitej wojsk sowieckich oraz o opuszczeniu kraju przez Wodza Naczelnego Rydza – Śmigłego.

Wobec internowania władz polskich w Rumunii i zaistnienia ryzyka powołania marionetkowego rządu polskiego przez III Rzeszę lub Związek Radziecki, Wieniawa wraz z Kazimierzem Papee wystąpili z inicjatywą stworzenia rezydującego w Paryżu tymczasowego rządu polskiego, złożonego z pięciu ambasadorów. Projekt ten nie został jednak zaakceptowany. Wobec tego że konstytucja II RP przewidywała obowiązek wyznaczenia przez aktualnego prezydenta swojego następcy, sprawa powołania nowego rządu wydawać by się mogła rozwiązaną, jednak owym zastępcą był również internowany Rydz – Śmigły. Prezydent Mościcki uznał wówczas, że jedynie któryś z ambasadorów może zostać wyznaczony kolejnym następcą, z tym że ci akredytowani przy Anglii i Francji muszą z uwagi na wagę swoich stanowisk pozostać na placówkach. Wyznaczył więc na zastępcę Wieniawę, który wkrótce miał objąć urząd prezydenta. Na taki stan rzeczy nie przystali jednak, posiadające znaczne wpływy w Paryżu, przedstawiciele antysanacyjnego frontu Morges z Sikorskim na czele. Pod wpływem ich interwencji i oczerniających Długoszowskiego pomówień, władze francuskie nie uznały go jako prezydenta RP. Prezydentem został prezes Związku Polaków za Granicą Władysław Raczkiewicz.

Wieniawa nadal piastował stanowisko ambasadora i pomimo zmiany rządu, który składał się z jego dotychczasowych przeciwników politycznych, pozostał lojalny nowym władzom. Jako ambasador roztoczył opiekę nad uchodźcami, podjął też, choć bez powodzenia, interwencję u Ciano w sprawie uwięzionych profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tego ostatniego zdołał pozyskać, a przez niego przekonać włoski sztab generalny, do zgody na tranzyt internowanych polskich żołnierzy przez Włochy, dla tworzonej we Francji armii polskiej. Wobec tego iż Włochy były najbliższym sojusznikiem Niemiec w Europie należy to osiągnięcie uznać za wybitny sukces. Tranzyt udało się utrzymać przez pół roku, a ponadto żołnierze polscy byli przewożeni na koszt rządu włoskiego. Przez ambasadę polską we Włoszech organizowano także pomoc materialną dla przebywających w obozach jeńców.

10 czerwca 1940 roku Włochy wypowiedziały wojnę Francji i Anglii. W związku z tym faktem 13 czerwca polski personel dyplomatyczny opuścił Włochy i wyjechał do Francji. W momencie opuszczenia Włoch Wieniawa przestał być ambasadorem co potwierdził Sikorski w nadanej do niego depeszy. We Francji zastał jednak Wieniawę upadek tego kraju, co zadecydowało o wyjeździe byłego ambasadora do Portugalii a stamtąd do USA.

W Stanach Zjednoczonych, nie posiadając już pensji rządowej, musiał Długoszowski podjąć pracę zarobkową. Początkowo pracował jako korektor i redaktor w „Dzienniku Polskim”, a po rozstaniu się z tym periodykiem, którego redaktor naczelny niechętnie traktował piłsudczyków, zajmował się introligatorstwem artystycznym oraz prowadzeniem odczytów w kołach polonijnych. Nie mogąc się pogodzić z bezczynnością na jaką został skazany w tak trudnych dla Ojczyzny chwilach, próbował wstąpić do tworzonego na obczyźnie Wojska Polskiego, lecz wielokrotne listy w tej sprawie do Sikorskiego nie przyniosły wymiernych rezultatów. W końcu został skierowany na stanowisko ambasadora na Kubie, którą to funkcję, mimo świadomości jej błahej roli, przyjął. To i późniejszy zawarty przez Sikorskiego układ polsko radziecki, doprowadziło do potępienia Wieniawy przez większość piłsudczyków. Wyjazd na Kubę mimo podjętych przygotowań nigdy nie nastąpił. 1 lipca 1942 r. o godzinie 9 rano Długoszowski popełnił samobójstwo skacząc z górnego tarasu domu w którym mieszkał. Zmarł w drodze do szpitala. Pogrzeb odbył się 3 lipca na nowojorskim cmentarzu Calvary, a przemówienie wygłosił miedzy innymi ambasador Jan Ciechowski. Nad grobem odśpiewano „Pierwszą Brygadę” i „Śpij kolego w ciemnym grobie”. W 1990 roku prochy Wieniawy przeniesiono na Cmentarz Rakowicki w Krakowie.

5/5 - (2 votes)

Tajne technologie III Rzeszy

W trakcie długich i wyczerpujących działań zbrojnych ludzie zazwyczaj starali się za wszelką cenę zmienić styl prowadzenia wojny odkrywając nowe metody zdobywania swych celów. Nie inaczej stało się podczas II Wojny Światowej. Genialni niemieccy naukowcy prowadzili prace nad zagadnieniami wyprzedzającymi swą epokę nawet o kilkadziesiąt lat. Przykładem są między innymi radary, noktowizory, czołgi o masie przeszło 200 ton, bardzo nowoczesne okręty podwodne pozostające w służbie nawet po wojnie, czy też działa kolejowe o masie 1 350 ton wymagające obsługi 2.000 ludzi. To tylko niektóre z projektów niemieckich, z których wiele doczekało się realizacji i produkcji seryjnej tak, jak na przykład elegancki i morderczo skuteczny messerschmitt Me-262. Naukowcy Hitlera używali też śmiertelnie skutecznych gazów bojowych, jak opracowane przez nich gazy sarin, soman czy tabun. Pracowali też nad bronią atomową, jednak nie udało im się osiągnąć tego celu.

Historia odrzutowców rozpoczyna się bardzo wcześnie. Już w 1937 roku powstał pierwszy silnik odrzutowy o małym ciągu 250 kG. Niedługo potem skonstruowano samolot odrzutowy Heinkel He-178 którego rola w zasadzie sprowadzała się tylko do przetestowania nowego silnika o ciągu 500 kG. Lot pod koniec sierpnia 1939 roku okazał się sukcesem. Silnik umożliwiał rozpędzenie maszyny do około 700 km/h co w owym czasie było prędkością nieosiągalną dla żadnego innego samolotu. To zastanawiające, ale jednak RLM czyli ministerstwo lotnictwa Rzeszy nie zainteresowało się napędem odrzutowym. Tłumaczyło się zbytnią innowacyjnością projektu i wieloma innymi nieuzasadnionymi powodami. Jednak inżynierowie Heinkla i niedługo potem także Junkersa, a szczególnie dział silników – Jumo (skrót od Junkers Motorwerke) oraz wiele innych mniejszych firm starało się opracować silniki odrzutowe lub też myśliwce odrzutowe. Jedną z wielu konstrukcji odrzutowych, które wyszły poza fazę projektów i prototypów był Me-262. Pierwszy prototyp tego bardzo charakterystycznego samolotu powstał już w 1938 roku, jednak na lot musiał poczekać aż 4 lata. Wzniósł się jednak na wtedy jedynie z silnikiem jumo 210G o mocy 1200 KM. Mimo tego „zapasowego” napędu samolot zademonstrował swe właściwości w powietrzu. Był całkiem zwrotny i zdolny do udźwignięcia niezbędnego sprzętu. Zapadła decyzja o produkcji seryjnej z silnikami odrzutowymi BMW. Niestety silniki podczas pierwszego lotu zawiodły i zapaliły się. Doświadczonemu pilotowi udało się jednak zawrócić i bezpiecznie wylądować. Okazało się, że zawiodła sprężarka co spowodowało pożar silnika. Docelowo wybrano więc konkurencyjne, choć nieco większe silniki Junkers Jumo 109-004 bezpieczniejsze i zapewniające nieco większy ciąg 840 kG. Docelowa wersja samolotu Me-262 A-1a „Schwalbe” (jaskółka) była produkowana od połowy 1944 roku.Za późno by zmienić losy wojny.

Dwa myśliwce me – 262 w locie

Niemniej jednak jednostki wyposażone w ten myśliwiec odnosiły niemałe sukcesy w powietrzu. Cztery potężne działka kaliber 30mm potrafiły dosłownie jednym celnym trafieniem pozbawić wrogi samolot ogona lub skrzydła. Łączna ilość zestrzelonych przez Me-262 maszyn alianckich podczas II wojny światowej wyniosła ponad 735 samolotów. Wyprodukowano 1430 myśliwców tego typu w 7 wersjach. Niestety tylko około jedna trzecia została użyta w walce, a większość pozostałych stała na lotniskach z braku silników lub paliwa. Istniały projekty prowadzone przez Messerschmitta mające na celu zwiększenie prędkości i właściwości manewrowych samolotu. Powstały odmiany HG 1, 2 oraz 3 wyposażone w nowe skrzydła i usterzenie. Ostatnia wersja HG3 odznaczała się skosem skrzydeł 49 stopni. Silniki zamierzano zabudować na połączeniach skrzydeł z kadłubem. Samolot taki mógły według obliczeń przekroczyć prędkość dźwięku, jednak nigdy nie zbudowano jego prototypu. Innym odrzutowcem niemieckim był samolot rozpoznawczy i średni bombowiec Arado Ar-234. Był to szybki samolot, szybszy od wszystkich myśliwców wroga, prędkość dochodziła do około 742km/h. Najczęściej nie posiadał żadnego uzbrojenia obronnego; czasem montowano dwa działka 20mm. Pierwsze prototypy powstały zimą 1941 roku. Na silniki czekać jednak przyszło aż do 1943 roku. Zamontowano znane już z Me-262 silniki odrzutowe Junkers jumo 109-003. Arado 234 „Blitz” (błyskawica) był zbudowany w kilku wersjach i trafił do służby w 1944 roku. Można uznać go za pewną porażkę i marnotrawstwo cennych silników odrzutowych. Sytuacja Niemców w 1944 roku nie była najlepsza, więc powinni byli skierować wysiłek produkcyjny na myśliwce, a nie na lekkie bombowce, czy samoloty rozpoznawcze. W 1944 powstawały plany kryzysowej produkcji myśliwców. Planowano zaprzestania prac nad nowymi typami samolotów i skoncentrowania się na Me-262, Me-109 oraz Focke-Wulfie 190, które mogły skutecznie obronić Rzeszę przed atakami amerykańskich bombowców B-17 i B-24. Pod sam koniec 1944 roku do samolotów broniących Niemiec dołączył Heinkel He-162 „Salamander” (salamandra) mały myśliwiec zbudowany głównie z niecodziennych materiałów takich jak drewno, czy dykta. Miał dość charakterystyczny groźny wygląd i jeden silnik odrzutowy BMW na górze kadłuba. Miał on być pilotowany przez młodych chłopców z SS Hitlerjugend. Pomysł ten okazał się niewypałem. Piloci o wieku rzadko przekraczającym 16 lat nie radzili sobie w walce powietrznej. Samolot był też niedozbrojony. Miał wbudowane 2 działka kal. 20mm. Wystarczało to na myśliwce wroga, ale trzeba było „władować” sporo amunicji (a tej było śmiesznie mało) aby zniszczyć B-17, które miały być głównym celem „Volksjagera” (myśliwca ludowego). He-162 okazał się kolejnym niewypałem. Z jego pomocą zestrzelono zaledwie jeden wrogi myśliwiec. Jednak odrzutowce nie były jedynymi nowoczesnymi samolotami w III Rzeszy. Uwagę zwracają takie samoloty jak prototypowy Dornier Do-335 „Pfeil. Wyposażony w dwa silniki z przodu ze śmigłem ciągnącym i z tyłu – pchającym. Samolot ten był najszybszym dwusilnikowym myśliwcem jaki zbudowano. Miał spore gabaryty jak na myśliwiec przechwytujący, jednak był dość zwrotny i nieźle uzbrojony (potężne działko 30mm i 2 działka 15mm).  Na tym kończy się właściwie rozdział zaawansowanych konstrukcji lotniczych. Niemieccy inżynierowie budowali wiele konstrukcji myśliwców i bombowców (również strategicznych, takich jak potężny Me-264 „Amerika bomber”) jednak były to konstrukcje jak najbardziej klasyczne. Pozostał jednak jeden jeszcze aspekt prac nad samolotami. Były to latające skrzydła. Amerykańscy naukowcy szczycą się skonstruowaniem  nowoczesnych znanych nam bombowców bezogonowych (np. B-2 stealth). Jednak początek wszystkim pracom dały badania braci Horten od końca lat dwudziestych. Zbudowali oni wiele doświadczalnych szybowców i projekty myśliwców. Jednym z nich był Horten Ho IX czyli Gotha Go 229. Samolot miał posiadać dobrze już znane z Me-262 silniki jumo 004. Prędkość planowano na ponad 1000km/h. Samolot miał być uzbrojony w 4 działka kaliber 30mm, oraz 2000 kg bomb. Był to wielce obiecujący program, jednak zbudowano tylko jeden myśliwiec tego typu a cztery inne były w stanie budowy. Nie wszedł on do służby, jednak gdyby Niemcom udało się jeszcze przeciągnąć wojnę do 1946 roku, na pewno Go 229 i inne tego typu konstrukcje ujrzałby światło dzienne.

Horten IX w locie. Sporym podobieństwem do niego odznacza się  bombowiec amerykański B-2 znany z wojny w Zatoce Perskiej.

Naukowcy III Rzeszy byli pierwszymi, którzy zapoczątkowali badania nad pociskami rakietowymi różnych typów. Już pod koniec lat dwudziestych zainteresowano się tymi konstrukcjami, lecz pierwsze egzemplarze powstały dopiero w czasie wojny. Niewiele z pocisków rakietowych weszło do seryjnej produkcji. Zaliczają się do nich sterowane pociski przeciw okrętowe Henschel Hs-293, Bomby szybujące Fritz-X, oraz „broń zemsty” czyli V-1 oraz V-2. rakiety te wykazały dużą skuteczność w warunkach bojowych; dwie bomby Fritz-X zatopiły w 1943 Włoski super-pancernik „Roma”. Pociski Hs-293 miały również na koncie wiele zatopionych niszczycieli oraz statków handlowych. Zawdzięczają to specjalistycznym systemom naprowadzania optycznego. Pilot, najczęściej w samolocie Dornier Do-217 lub Focke-Wulf  „Condor” odpalał pocisk (standartowo taki bombowiec przenosił 1-2 pocisków) a dalej, sterował nim dźwignią kierunku. W połowie wojny pojawiły się projekty i prototypy wersji wyposażonej w kamery, tak jak w amerykańskim pocisku „Maverick” powstałego przecież stosunkowo niedawno. Układ taki wykazywał jednak oznaki niedopracowania (mała rozdzielczość, duża waga kamery itd…) Z kolei pociski V-1 i V-2 nie posiadały żadnego systemu naprowadzania. Ustawiano je na wyrzutni z odpowiednim skosem, potem rozpoczynano sekwencję odpalania. W roku 1944 i 1945 na Londyn oraz europejskie porty pod kontrolą aliantów spadł grad pocisków V-1 i V-2. Główny inżynier pracujący przy pocisku balistycznym V-2, Werner von Braun został po wojnie wywieziony do Ameryki, gdzie odgrywał niemałą rolę w przygotowaniu lotów załogowych na Księżyc. Podczas wojny opracowywano jeszcze inną klasę pocisków rakietowych: pociski przeciwlotnicze. Wśród nich należy wymienić samonaprowadzający się na źródła ciepła pocisk „Wasserfall” (wodospad), ręcznie sterowany Henschel Hs-117 „Schmetterling”, mały pocisk X-4 przeznaczony do odpalania z myśliwców, oraz messerschmitta „Enzian” wykorzystującego przebudowaną formę kadłuba myśliwca „Komet”. Z tego co wiem, przeciwlotnicze pociski kierowane zostały użyte (nie licząc odpaleń próbnych) tylko jeden raz. Wykorzystano pocisk Hs-117 w celu przetestowania jego właściwości bojowych. Test wypadł pomyślnie, cele raziło wiele z wystrzelonych rakiet. Zapadła, tak jak w innych przypadkach, decyzja o rozpoczęciu produkcji seryjnej, jednak niewykonalna w obliczu coraz silniejszych nalotów na fabryki zbrojeniowe.

Powszechnie uważa się, że Brytyjczycy jako pierwsi skonstruowali radary. Jest to nieprawdą, gdyż naukowcy niemieccy pracowali już od lat dwudziestych nad urządzeniami zdolnymi do wykrycia wrogich samolotów. Gdy rozpoczęła się wojna, prace te były już daleko posunięte. Radary dalekiego zasięgu wykorzystywano wtedy już na wszystkich pancernikach i krążownikach Kriegsmarine. Około 1940 roku na wyposażenie Luftwaffe trafiły radary o wysokiej rozdzielczości, takie jak radar „Wurzburg”, czy też najnowocześniejszy w czasie wojny radar profesora Esaua umożliwiające wykrywanie samolotów wroga z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Po podbiciu części Europy w 1940 roku, na północy kontynentu oraz w Norwegii umieszczono sieć radarów oplatających zasięgiem wszystkie rejony, z których spodziewano się ataków lotniczych. Przykładem działania radarów jest to, że angielska formacja bombowców „Wellington” zbliżająca się do Niemiec pod koniec 1939 roku straciła trzydzieści osiem z pięćdziesięciu trzech maszyn jeszcze przed dotarciem do brzegów Danii. Podczas wojny użyto również radarów montowanych na samolotach (głównie w myśliwcach nocnych takich jak na przykład messerschmitt Me-262 B-1a/U1, czy też nocne wersje Focke – Wulfa Fw-190). Najbardziej znanym z tych radarów był „Lichtenstein” o zasięgu przeszło 6 kilometrów. Cechą charakterystyczną samolotów wyposażonych w ten radar były widoczne anteny wystające z dzioba lub skrzydeł samolotów. Myśliwce takie odnosiły niemałe sukcesy w walce z angielskimi nocnymi bombowcami „Lancaster”

Niemiecka flota podwodna siała spustoszenie na morzach podczas pierwszej wojny światowej. Przegranie I wojny zmusiło jednak Niemców do pozbycia się wszystkich U-Boatów. Początek nowej flocie dało siedem małych łodzi typu VII. Typ ten zresztą razem z nieco nowocześniejszym typem IX służył w Kriegsmarine do końca wojny. Jednak oficerowie Hitlera chcieli za wszelką cenę ulepszenia floty podwodnej. Pierwszym z nowej generacji okrętów podwodnych był typ XVIIB, przybrzeżny okręt podwodny o bardzo rewolucyjnym systemie napędowym w układzie zamkniętym; nie potrzebne było żadne powietrze aby umożliwić pracę silnika toteż okręt długimi okresami (w przeciwieństwie do typów IX i VII) przebywać w zanurzeniu. Kolejnym, chyba najbardziej zaawansowanym okrętem podwodnym wojny był typ XXI. Okręt pełnomorski wielkości niewielkiego niszczyciela (np. „Błyskawicy”) i o wyporności 1620 ton po zanurzeniu był pierwszą łodzią podwodną z prawdziwego zdarzenia. Mógł w praktyce pływać w pełnym zanurzeniu przez ponad pięć miesięcy! Do tego miał na wyposażeniu dwie wieżyczki przeciwlotnicze wyposażone w działka kal. 20 milimetrów co oznaczało, że okręt ten miał całkiem spore szanse zwycięstwa w walce z samolotem patrolowym wyposażonym w bomby głębinowe (najbardziej typowa sytuacja) Skróconą wersją typu XXI był typ XXIII, mały okręt podwodny o wyporności 260 ton. Był on bardzo szybki, a prędkość zanurzania wynosiła jedynie 7 sekund. Te właśnie okręty (szczególnie typ XXI) były podstawą do opracowania nowoczesnych łodzi podwodnych.

Piechota, aby móc zwyciężyć w walce z wrogiem potrzebuje zdolnych do współdziałania z nią pojazdów takich jak działa samobieżne oraz czołgi. Oprócz dobrze znanych  pzkpfw. VI „Tiger”, czy też pzkpfw. V „Panther”  powstawały monstrualne prototypowe maszyny takie jak czołg „Maus” (myszka) o masie prawie 200 ton.

Maus” na poligonie badawczym, najprawdopodobniej w Kummersdorfie.

Hitler zawsze posiadał manię wszystkiego co wielkie. Zapewne dlatego powstały takie konstrukcje jak prototypowy „Maus” czy też jeszcze cięższe konstrukcje. Projektowanie „Mausa” nakazano w 1942 roku. Czołg ten został zaprojektowany przez profesora Ferdinanda Porsche znanego z zaprojektowania samochodu Garbus, czy też znanego modelu Porsche 911 Carrera. Czołg miał pancerz z przodu o grubości 35 centymetrów. W innych miejscach kadłuba grubość pancerza wynosiła niewiele mniej. Wyjątek stanowiło sklepienie wieży o grubości 6,5 centymetra. Sama wieża myszki ważyła około 55 ton – tyle co cały ciężki czołg „Tiger”. Rewolucyjny był system przeniesienia napędu. Energia nie była przenoszona bezpośrednio na wał korbowy i do kół, lecz przez generator na mniejsze silniki elektryczne. Rozwiązanie takie umożliwiało bardziej ekonomiczną pracę (i tak żarłocznego silnika) oraz pokonywanie głębokich przeszkód wodnych (nawet w całkowitym zanurzeniu!). Mysz była też potężnie uzbrojona. Na jej wyposażenie składały się: Potężna armata kaliber 128 lub 150mm, działo przeciwpancerne 75mm (podstawowa broń czołgu „Panther”), działko 20mm i do tego, karabin maszynowy 7,92mm. Projekt ten miał pewne szanse powodzenia, jednak zakończył się on na zbudowaniu czterech prototypów. Głównie ze względu na trudności surowcowe, ale też na wagę czołgu (przejazd dwustutonowego potwora wytrzymałoby niewiele mostów w Europie). Lecz ta nadzwyczaj duża mysz nie była szczytem aspiracji Hitlera. Dążył on do zbudowania gigantycznego krążownika lądowego o masie tysiąca ton! Tak jak w przypadku „Mausa”, i temu pojazdowi nadano przekorną nazwę – „Ratte” czyli szczur. Miał być uzbrojony w dwa bliźniacze działa kaliber 20 centymetrów umieszczone w wieży. „Ratte” był około trzy razy dłuższy, trzy razy szerszy i trzy razy wyższy od i tak sporego „Mausa”. Jednak Hitler, po dokładnym zastanowieniu i przestudiowaniu planów, nakazał zaniechania prac badawczych jeszcze przed budową prototypu. Poza tym planowano budowę kilku mniejszych, interesujących wozów bojowych będących godnymi następcami istniejących czołgów średnich i ciężkich. Następcą czołgu „Panther” miał być nowy E-50, E-75 miał zastąpić „Tigera”, a czołg E-100, którego kadłub ukończono miał być konkurentem Myszki. Nie zbudowano żadnych prototypów tych czołgów, mimo że zanosiły się na niezwykle wartościowe projekty, być może rozpoczynające nową generację pojazdów wojskowych.

Konigstiger” doskonały czołg, który jednak powstał w zbyt małej ilości (około 500 sztuk) aby zatrzymać aliantów.

„Panther”, przez specjalistów uważany za najlepszy czołg wojny.

 Potężny „Tiger” rusza w bój…

Jednym z najbardziej tajemniczych aspektów niemieckich prac, są prace nad generowaniem pól antygrawitacyjnych i elektrograwitacyjnych. Były one prowadzone przez najlepszych naukowców SS i trzymane w tajemnicy przez całą wojnę. Dziś wiadomo już nieco więcej na ten temat. Wywiady z naukowcami i inżynierami pracującymi przy projektach „Chronos” i „Laternentrager” a także relacje naocznych świadków dały wiele nowych informacji. Większość z osób pracujących przy tym zagadnieniu po wojnie wyjechało do Argentyny, gdzie albo pomagało w zbrojeniach tego kraju, albo też zaszyło się w osadach w południowej Patagonii. Jednak jak zaczęły się wszystkie te prace. Wielu genialnych naukowców od lat dwudziestych eksperymentowało z nowymi rodzajami napędu. Tacy fizycy jak profesor Walter Gerlach myśleli nad wykorzystaniem siły grawitacji aby napędzać na przykład konstrukcje lotnicze. Po wielu latach prób, wreszcie skonstruowano pierwsze, proste silniki. W pierwszej połowie lat trzydziestych powstały bardziej złożone konstrukcje. Między innymi, w 1934 roku dokonano oblotu pierwszego doświadczalnego dysku antygrawitacyjnego o nazwie RFZ-1. Pierwszy lot wykonany przez pilota Lothara Waiza zakończył się niepowodzeniem i awarią maszyny na około 60-cio metrowej wysokości. Pilotowi jednak udało się wylądować i ocalić statek. W tym samym czasie, swoje badania rozpoczynały towarzystwa mistyczne takie jak Thule, czy Vril. Czerpały one inspirację z rzekomo znalezionych w Tybecie tekstów. W połowie lat trzydziestych, towarzystwo Vril zbudowało pierwszy statek: Vril-1 rozpoczynający długą serię tych maszyn.

Jeden z typów pojazdów antygrawitacyjnych (według książki I. Witkowskiego. „Supertajne Bronie Hitlera”).

Warto wspomnieć trochę o rodzajach napędu tych dziwnych maszyn. Większość konstrukcji napędzano silnikiem Dzwon lub napędem Thule (od nazwy mistycznego stowarzyszenia) wykorzystującym jako centralny element silnik Dzwon. Działanie tego napędu nadal jest dość tajemnicze, jednak wiadomo, że aby uzyskać efekt antygrawitacji zastosowano dwie wirujące masy. Były to dyski zbudowane z lekkiego i nadzwyczaj wytrzymałego materiału pośrednio związanego z produkcją pocisków balistycznych V-2. Wirowały z prędkością wielu tysięcy obrotów na sekundę generując pole antygrawitacyjne. Silniki takie pożerały ogromne ilości prądu, który musiał być do nich stale doprowadzany. Rozwiązano ten problem konstruując specjalne generatory wytwarzające prąd o wielkim napięciu i natężeniu. Energia ta napędzała wspomniane dyski nadając im potrzebną do funkcjonowania silnika prędkość. Zbudowano wiele typów statków z czego najpotężniejsze, takie jak Haunebu 1, 2  i 3 potrafiły osiągnąć prędkości od sześciu do dziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę oraz do lotów załogowych w przestrzeń kosmiczną (nawet przygotowywano się  do tego typu wypraw). Większość prac związanych z konstruowaniem tego typu pojazdów, wykonywano na południu Polski w osławionym i silnie strzeżonym kompleksie „Riese” (olbrzym) w górach sowich. Pozostawione tam elementy infrastruktury do dziś są bardzo charakterystycznym elementem krajobrazu. Specjalne baseny na otwartym powietrzu oraz tzw. muchołapki, służyły testowaniu silników takich jak Dzwon. Wiemy dziś o wielu ciekawych właściwościach Dzwonu. Projekt „Laternentrager” zajmował się właśnie między innymi ciekawymi własnościami omawianych silników. Testowano wpływ charakterystycznego promieniowania na organizmy żywe. Na przykład rośliny zielone ustawione podczas doświadczeń w pewnej odległości od Dzwonu wykazały spore zmiany w swej budowie. Traciły chlorofil i stawały się białe. Taka roślina mogła żyć jeszcze około dwóch tygodni po czym nagle, w ciągu dosłownie paru godzin zamieniała się w bezkształtną galaretowatą papkę. W pobliżu Dzwonu ustawiano też produkty spożywcze takie jak mięso, mleko itp. Promieniowanie Dzwonu sprawiało żelowanie krwi oraz częściowo zamieniało mięso w galaretę. Naukowcy pracujący w bezpośredniej bliskości urządzenia cierpieli na chorobę wrzodową lub umierali. Niemcy niezrażeni tym, dalej badali optymalne konfiguracje i rodzaje napędu. Koniec wojny jednak przerwał te próby a Niemieccy inżynierowie albo wyjechali do Argentyny, albo też zostali wywiezieni do USA i Wielkiej Brytanii. Dziś, w tajnych bazach wojskowych na pustyniach Stanów Zjednoczonych najprawdopodobniej przetrzymuje się niektóre ze zdobycznych statków niemieckich (Amerykanie przechwycili pod koniec wojny kilka pojazdów o napędzie antygrawitacyjnym). Nie posiadamy o tym jednak uzasadnionych informacji możliwych do zweryfikowania. Obiekty na dolnym Śląsku dalej czekają na odkrycie, gdyż spenetrowano dopiero małą część olbrzymiego kompleksu.

Dorobek konstruktorów niemieckich na polu odkryć nowych technik wojskowych podczas drugiej wojny światowej był spory. Wszystkie te konstrukcje przyczyniły się do opracowywania nowych rodzajów sprzętu już po wojnie. Często, rozwiązania niemieckie były kopiowane przez wiele państw. Tak na przykład me-262 w szybkościowej wersji HG3, został wykorzystany przez Sowietów do budowy ich myśliwca su-9. Pociski kierowane były dokładnie studiowane przez konstruktorów amerykańskich, którzy na podstawie takich rakiet jak „Wasserfall”, opracowywali własne pociski. Większość prototypów zaawansowanych konstrukcji odnaleziono w niemieckich podziemnych fabrykach oraz na zdobycznych lotniskach i wywieziono do Stanów, Anglii lub też Rosji.

Zdobyczny myśliwiec p.1101 wywieziony do Stanów (zmontowany w 80%).

Większość samolotów zdobytych pod koniec wojny i wywiezionych do Ameryki stanowiło materiał badawczy dla przyszłych konstrukcji. Ten p.1101, pokazany na zdjęciu powyżej posłużył do zbudowania myśliwca z czasów wojny koreańskiej F-86 Sabre. Rosjanie również użyli tego samolotu i zbudowali na jego podstawie myśliwce przechwytujące mig-15 i 17. Często alianci nie mogli się nadziwić niemieckim konstrukcjom wyprzedzającym swoją epokę o wiele lat. Niemcy już od drugiej połowy XIX wieku prowadzili rywalizację w projektach uzbrojenia z takimi mocarstwami jak na przykład Wielka Brytania. Podczas II Wojny Światowej, inżynierowie niemieccy znacznie przodowali jeżeli chodzi o  konstruowanie klasycznych myśliwców, nie mówiąc już o odrzutowcach czy innych technologiach. Wielu niemieckich projektantów po wojnie pozostało w kraju. Korzystali oni ze swych dotychczasowych doświadczeń przy budowaniu rozmaitych czołgów kolejnej generacji tak jak „Leopard” czy pojazd przeciwlotniczy „Gepard”. Przy naszych wszystkich zafascynowaniach nowoczesnym uzbrojeniem, jedyną przykrą rzeczą jest, że wszystko to służy do pozbawiania życia innego człowieka.


Źródła:

  1. Tajne Bronie III Rzeszy – Roger Ford
  2. Supertajne Bronie Hitlera cz.2 – Igor Witkowski
  3. Supertajne Bronie Hitlera cz.3 – Igor Witkowski
  4. Materiały z następujących stron internetowych:
    • eksplorator.os.pl/21.htm
    • strategie.com.pl/dzial/zbrojownia/artykul/173
    • stormbirds.com
    • warbirdalley.com/me262.htm
  5. Bogusław Wołoszański „Sensacje XX wieku”
5/5 - (1 vote)

Cuda z Lavau

Grobowiec celtyckiego księcia pochowanego ze wspaniałymi darami odkryli francuscy archeolodzy w Szampanii. Nie skończyli jeszcze badań, a znaleziska już rzucają na kolana.

Bóg Acheloos wygląda z ziemi. Fot. Denis Gliksman, Inrap

Pochodzący z V w. p.n.e. pochówek krył się w zawalonym kopcu o średnicy 40 m wchodzącym w skład kompleksu grobowego w Lavau (departament Aube we wschodniej Francji). Archeolodzy z INRAP – francuskiej agencji zajmującej się badaniami ratunkowymi – odkrywają go od października ubiegłego roku.

Zasypana komora grobowa. W dolnym rogu widać wielki kocioł. Fot. Denis Gliksman, Inrap

Zmarły wraz z rydwanem i darami spoczywa w wielkiej komorze grobowej położonej w centrum kopca. Mające 14 m kw. powierzchni pomieszczenie należy do największych odkrytych dotąd komór grobowych z tego okresu.

Zbliżenie na głowę Acheloosa. Fot. Denis Gliksman, Inrap

Wśród licznych darów największe wrażenie robi ogromny krater z brązu o średnicy około 1 m. Naczynia te służyły do mieszania wina z wodą. Jego rączki są zdobione pięknie wykonanymi głowami greckiego boga Acheloosa, a na brzegach naczynia widać pyski lwów. W ocenie francuskich badaczy zabytek najpewniej powstał w warsztatach etruskich bądź greckich.

Jedna z ośmiu lwich głów. Fot. Denis Gliksman, Inrap

We wnętrzu krateru archeolodzy znaleźli m.in. świetnie zachowane ojnochoe (greckie naczynie do nalewania wina) z czarnofigurową dekoracją charakterystyczną dla wyrobów z Attyki. Malunek przedstawia Dionizosa leżącego pod winoroślą i towarzysząca mu niewiastę. Na naczyniu są także zdobienia wykonane ze złota.

Ojnochoe z Dionizosem. Fot. Denis Gliksman, Inrap

W ocenie archeologów dary te należą do najwspanialszych znalezionych dotąd w pochówkach ówczesnej celtyckiej elity.

Złocony brzeg ojnochoe. Fot. Denis Gliksman, Inrap

Przedmioty te trafiły w ręce lokalnej arystokracji najpewniej na skutek wymiany handlowej. W tamtym okresie kupcy znad Morza Śródziemnego (głównie Grecy) chętnie kupowali od Celtów niewolników, metale i inne towary (np. bursztyn). W zamian dostarczali m.in. luksusowe towary.

Inna grupa naczyń z brązu i ceramiki. Fot. Denis Gliksman, Inrap

Z dotychczasowych badań wynika, że badany rejon służył jako nekropola od około 1300-800 r. p.n.e. po czasy rzymskiego panowania, które zaczęło się w I w. p.n.e.

Widok na całe stanowisko. Fot. Denis Gliksman, Inrap

Na podstawie komunikatu INRAP


artykuł pochodzi z kultowych archeowiesci.pl /opublikował Wojciech Pastuszka/, które niespodziewanie całkiem zniknęły z Internetu

5/5 - (1 vote)

Wyjątkowe archiwum niewoli babilońskiej

103 gliniane tabliczki pokryte pismem klinowym pozwalają naukowcom poznać życie codzienne Żydów wysiedlonych w VI w. p.n.e. do Babilonii.

Babilończycy wysiedlają Żydów. Obraz Jamesa Tissota (ok. 1896-1902)

Al-Yahudu to starożytne miasteczko w Babilonii, którego nazwę można tłumaczyć jako Miasto Judy. Jego mieszkańcami byli Żydzi wysiedleni w początku VI w. p.n.e. z Judy w okolice Babilonu i Borsippy. Jeszcze niedawno naukowcy w ogóle nie wiedzieli o istnieniu tej osady. Informacje o niej pochodzą z glinianych tabliczek tworzących zbiór zwany Archiwum z Al-Yahudu.

Nie wiadomo kto, gdzie i kiedy znalazł te gliniane teksty. Wiele czasu spędziły na rynku antykwarycznym aż wreszcie dwa lata temu nabył je mieszkający w Londynie kolekcjoner żydowskiego pochodzenia Davida Sofer i wypożyczył jerozolimskiemu Bible Lands Museum. Po dwóch latach przygotowań uruchomiło ono właśnie wystawę, na której można oglądać te niezwykłe dokumenty.

Tabliczki są napisane w języku akadyjskim, który był wówczas powszechnie używany w babilońskiej administracji. Są to potwierdzenia zapłaty podatków, rejestry długów, dokumenty spadkowe, a także różne umowy handlowe. Oprócz treści samego dokumentu tabliczki zawierają też imię skryby, miejsce i datę sporządzenia.

Dzięki temu badacze wiedzą, że najstarszy z tych tekstów powstał w 572 r. p.n.e., a więc 15 lat po zburzeniu Jerozolimy przez babilońskiego króla Nabuchodonozora II. Najmłodszy pochodzi natomiast z 477 r. p.n.e., czyli z czasów, gdy Babilonia i Judea były już częściami imperium perskiego, a Żydzi od ponad 60 lat mogli wracać do domu. Pozwolił im na to w 539 r. p.n.e. król Persji Cyrus Wielki, który podbił imperium babilońskie. Tabliczki potwierdzają więc to, co uczeni zakładali od dawna – wielu potomków przesiedleńców nie skorzystało z możliwości powrotu i zostało w Mezopotamii. Żydowska społeczność funkcjonowała na tych terenach aż do XX wieku.

Na tabliczkach badacze znaleźli wzmianki o dziesiątkach Judejczyków. Rozpoznawali ich po imionach, z których wiele zawierało w sobie słowo Yahu (Judejczyk). Było wśród nich np. imię Natanyahu. Naukowcom udało się nawet zrekonstruować kilka pokoleń jednego rodu judejskiego, który przez cały czas używał hebrajskich imion znanych z Biblii. W innych rodach zdarzały się przypadki używania zarówno imion hebrajskich, jak i akadyjskich.

Zawartość tabliczek potwierdza, że wbrew powszechnie stosowanemu terminowi „niewola babilońska” Żydzi nie byli niewolnikami ani nawet obywatelami drugiej kategorii żyjącymi w strasznych warunkach i zmuszanymi do ciężkiej pracy. Po początkowym okresie – gdy osiedleni na spustoszonych przez wiele lat wojen terenach, musieli odbudowywać osady, kanały i inną potrzebną infrastrukturę – zaczęli się dorabiać i wielu z nich stało się właścicielami nieruchomości, plantacji, a nawet niewolników. Niektórzy weszli nawet w skład babilońskiej administracji. Nic więc dziwnego, że po 539 r. p.n.e. wiele osób postanowiło nie wracać.

Było tak ponieważ Nabuchodonozor II wysiedlając elity królestwa Judy nie tylko chciał zabezpieczyć się przed kolejnymi rebeliami jej mieszkańców. Istotnym celem władcy było też ponowne zaludnienie centrum państwa, które doznało znacznych zniszczeń podczas wojen toczonych tam w ostatnich dekadach istnienia imperium asyryjskiego.

Izraelscy badacze są zachwyceni Archiwum z Al-Yahudu, gdyż dotąd mieli bardzo mało konkretów dotyczących życia Żydów wysiedlonych do Babilonii, a przecież jest to jeden z najważniejszych epizodów w dziejach tego narodu. Szkoda tylko, że nie wiemy, gdzie odkryto te teksty, ani gdzie znajdowało się Al-Yahudu.

Na podstawie komunikatu prasowego Bible Lands Museum, książki „Judah and the Judeans in the Persian Period” oraz artykułów w The Times of Israel i The Jerusalem Post.


artykuł pochodzi z kultowych archeowiesci.pl /opublikował Wojciech Pastuszka/, które niespodziewanie całkiem zniknęły z Internetu

4.5/5 - (2 votes)

Czerwone numery z Koloseum

Wykute w słynnym rzymskim amfiteatrze numery wejść wiodących na widownię były malowano na czerwono, aby można je było dostrzec z daleka.

Wejście do Koloseum oznaczone numerem 52 (rzymskie LII). Fot. WarpFlyght, Creative Commons

Skromne pozostałości czerwonej farby ukazały się podczas prowadzonych obecnie prac konserwatorskich. Kryły się one w rzymskich cyfrach wykutych nad łukami 76 publicznych wejść.

Włoscy specjaliści są trochę zaskoczeni, gdyż nie spodziewali się, że pod pokrywającym ściany Koloseum brudem mogły się zachować ślady niezbyt trwałej czerwonej farby. W ich ocenie wypełniający cyfry kolor musiał być odświeżany co dwa-trzy lata, aby był dobrze widoczny z daleka.

Rzymianie mieli darmowy wstęp do Koloseum, ale dbano o to, by widzowie byli odpowiednio rozmieszczeni. Widownia była m.in podzielona na sektory przeznaczone dla różnych klas społecznych. Przedstawiciele elit mieli najlepsze miejsca blisko areny, by mogli z bliska oglądać walki gladiatorów i inne atrakcje. Biedota musiała zaś obserwować krwawe zmagania z najwyżej położonych sektorów. Dlatego bilety kierowały widzów do właściwego wejścia.

Prace konserwatorskie prowadzone są w ramach kosztującego aż 25 mln euro (ponad 110 mln zł) projektu ratowania zabytku, który sfinansował włoski magnat obuwniczy Diego Della Valle. W ostatnich latach mury słynnego amfiteatru zaczynały coraz bardziej pękać, co groziło zawaleniem się znacznych partii budowli. Władze Włoch nie miały jednak środków na konieczne naprawy. Pieniądze, które wyłożył Della Valle, to blisko połowa kwoty, jaką budżet państwa przeznacza rocznie na konserwację wszystkich zabytków we Włoszech.

O odkryciu poinformowały m.in. La Repubblica (dali galerię zdjęć) i Discovery News.


artykuł pochodzi z kultowych archeowiesci.pl /opublikował Wojciech Pastuszka/, które niespodziewanie całkiem zniknęły z Internetu

5/5 - (1 vote)